Archiwum wrzesień 2008


zaobrączkowana
Autor: cyniczna
29 września 2008, 18:06

27-09-2008 godz.8:30

 

Otwieram oczy. Poprawka - otwieram jedno oko. Dlaczego nie mogę otworzyć drugiego? Chwila siłowania sie z powiekami lewego oka...sik!!! Boli. Myśl: "szkło kontaktowe mi sie do gałki ocznej przykleiło, czy ki diabeł?". Biegnę do łazienki, by zweryfikowac swe podejrzenia. Z lustra spoziera na mnie czerwonooka kobieta. Aż się wzdrygnęłam na swój widok. Wyciągam soczewkę. Nie ma poprawy - oko boli. Oczywiście, jak mogłoby tak po prostu przejść? Przewracam oczami, by sprawdzić, gdzie konkretnie ulokowało się źródło tego niesamowitego kłucia. Jest!!! Tuż przy nosie pod górną powieką!!! Sól fizjologiczna powinna sobie z tym poradzić. Leję więc na oko litry całe kropli... Pomaga tylko na chwilę. Spanikowana biegnę do Lubego (TAK! ŚPI ZE MNĄ W NOC PRZED ŚLUBEM! I co z tego?). Jedziemy do szpitala, by okulista zajął się wampirzym okiem. Hahaha, bardzo śmieszne, w szpitalu w weekend nie ma żadnego okulisty na dyżurze. Jakżeby mogło być inaczej??? W koncu to dzien mojego ślubu! Luby się nie poddaje, wiezie mnie do kolejnego miasta powiatowego, ufając, że w tamtejszym szpitalu jest okulista. Cóż, nie ma. Nie ma nawet oddziału okulistycznego, czy tam laryngologicznego, czy temu podobnego... Nerwy mi puszczają i wyję w samochodzie. Luby się nie poddaje, wozi mnie od optyka do optyka w poszukiwaniu jakiegoś lekarza okulisty. Jest godzina 9:50, o 10:30 mam umówionego fryzjera... 50 km dalej... Luby znajduje optyka, gdzie przyjmuje okulista. Kolejka nieziemska. Błagam babę, by wpisała mnie na wizytę. Wkurzony Luby wpada między oczekujących pacjentów "Kto z państwa brał ślub kiedyś?". Ludzie patrza na Lubego ze zdziwieniem. "Wszyscy, tak? Super, ja biorę dziś z tą załzawioną dziewczyną. Z nią, bez tego ciała obcego w oku. Nie jestem amatorem trójkątów. A teraz sorry." i wykorzystując zwalniające się miejsce u okulistki, wpycha mnie bezceremonialnie do środka. Diagnoza - włos wbity w oko, uszkodzona rogówka, wylew jakiśtam śródgałkowy czy coś. Antybiotyki w kropelkach, włos usunięty. Idę do ślubu ślepa na jedno oko (dostłownie, bo to i wada wzroku i kropelki i ów "wylew")...

 

27-09-2008r. godz. 11:55

 

Wyfryzowana cierpiwie czekam na swoją kolej u kosmetyczki zerkając jednym okiem na stertę zgromadzonych tu przez zapobiegliwą właścicielkę salonu czasopism, drugim nie widząc nic. Mam niestety problem z szacowaniem odległości i chcąc załadować się na fotel nie trafiam w oparcie dłonią, tracę równowagę i me śliczne cztery litery lądują na posadzce salonu... Bez komentarza.

 

27-09-2008r. godz. 15:48

 

"Gdzie młoda?" - dobiega mnie z dołu.

"Na górze, na górze" - instruuje moja mama.

Kroki na schodach. Siedzę sobie z świadkową w sypialni debatując intensywnie nad kolorem majtek ślubnych - ecru czy białe? Świadkowa wychodzi do sikalni z misją identyfikacji intruza. "Fotograf" rzuca jakby od niechcenia nie wiadomo do kogo. "Gdzie młoda?" słyszę męski głos. "W sypialni" podpowiadam uprzejmie. Mężczyzna zajrzał do pokoju, zdaje się mylnie przeze mnie zwanego sypialnią, gdyż natychmiast wyszedł, udając się w dalsze poszukiwania "Gdziemłodej?". Rozejrzałam się zdezorientowana po sypialni, albo ja nie siedzę na wielkim podwójnym łóżku, a na szafie nie wisi suknia, albo nie jestem już taka młoda... "No, tu jestem!". Fotograf natychmiast wraca do sypialni i chcąc zatrzeć złe wrażenie z miejsca strzela serię zdjatek wszystkiemu, co znajduje się w zasięgu obiektywu. Dostrzegwszy podwiązkę na łóżku schyla się energicznie w asyście fleszy. Dźwięk migawki nie był jednak jedyny, jaki towarzyszył ujęciu. Młodzieniec zalał się czerwienią porównywalną z odcieniem mego lewego nieczynnego oka. "Tak?" patrzyłam na niego wyczekująco. "Muszę jechac do domu" oznajmił i w ramach usprawiedliwienia zademonstrował swe pośladki bezczelnie ukazane światu przez pęknięte spodnie...

 

27-09-2008r. godz. 17:03 (pytałam świadkowej)

 

Ksiądz wychodzi po nas przed kosciół. Goście są już w środku. Wśród nich nie ma rodziców Lubego. Muzyka. Nie wiem, co grają, skupiam się na tłumieniu bicia mego oszalałego serca. Bije tak mocno, że słyszy je z pewnością pół kościoła. Kazanie o rozwodach. Za 400zł "co łaska" ksiądz mógł jednak opracować lepsze kazanie. Dyszę jak pies po wysiłku. Gorset mam za ciasny. Brakuje mi powietrza. Wentyluję się tak intensywnie, że budzi to zainteresowanie świadkowej. Przysięga. Ma lodowata dłoń grzeje się w cieple ręki Lubego. Patrzę Mu w oczy, widzę jak napełniają się łzami. Uśmiecham się, chcąc dodać Lubemu otuchy, rozluźnić Go. Odwzajemnia uśmiech. Sama mówię cicho, ale pewnie. Pozwalam sobie na wzruszenie dopiero, kiedy odwracam się z powrotem do ołtarza, po policzku spływają dwie gorące łzy. "Żono" słyszę szept Lubego. Kocham Go, kocham bardzo. Suknia staje się luźniejsza, wyrównuję oddech. Jestem szczęśliwa. Dziękuję Bogu... za Lubego i Jego miłość.

 

P.S. Teście wraz z braćmi Lubego nie zawitali ani na ślubie, ani na weselu, ani na poprawinach. Samolubnie cieszyłam się z tego i wdzięczna byłam za "święty spokój", jaki postanowili mi ofiarować z okazji ślubu. Egoistyczne, wiem...

cyrk
Autor: cyniczna
24 września 2008, 12:00

Teście dostali szału. Nie byliśmy co prawda nigdy w bardzo zażyłych stosunkach, ale teraz jest już tragicznie.

Dwa tygodnie przed ślubem (ślub w najbliższą sobotę) odkryli, że jestem rozwódką na dodatek pochodzę z rozbitej rodziny. Luby zatrzymał owe informacje dla siebie, po zdefiniowaniu ich jako piorunogennych. Ślub kościelny bynajmniej nie działał na nich kojąco, wściekli się. Matka Lubego wpadła do nas do mieszkania zrobić mi karczemną awanturę z powodu, którego sama w stanie nie była wytłumaczyć. Machała rękami, krzyczała... krzyczała, hymmm, darła ryja zwyczajnie. Luby wyrzucił ją za drzwi, pogroził policją. Baby w ogóle nie szło uspokoić, po pół godzinnej awanturze nikt by nie wytrzymał, nawet tak cierpliwy człowiek, jakim jest Luby. Trzęsłam sie po tej wizycie przez cały dzień, z rąk leciały talerze, herbaty nie potrafiłam sobie do kubka nalać. Luby próbował wyjaśnić sprawę z rodzicami i pojachał do nich. Zastał oboje w stanie mocno wskazującym na spożycie, usłyszał, cytuję: "wypierdalaj" i wrócił do domu wściekły. Musiał usłyszeć z ust rodziców znacznie więcej, bo oznajmił, ze się ostatecznie stamtąd wyprowadza, ba, całą działalność wyprowadza, zaczął nawet szukać hali...

Kolejne dni były coraz gorsze. Rodzice Lubego oznajmili, ze nie przyjdą na wesele, czy choćby na ślub, ba, mają zamiar zrobić wszystko, by do śliubu nie dopuścić... że do księdza pójdą, że do sądu... Potem nagle wszystko ucichło - ot, przysłowiowa cisza przed burzą. Wpadli do mnie do domu, zaatakowali od wejścia moją niczego nie spodziewającą się mamę. Wrzaski teściowej przyciągnęły okoliczną gawiedż. Matka nie wytrzymała, bez słowa i bez ostrzeżenia wyciągnęła komórkę i zadzwoniła po policję. Teście zostali usunięci z terenu posesji przez mundurowców, a i tak już za ogrodzeniem darli się, że "nie pozwolą"...

 

Za 3 dni ślub. Nie cieszę się. Martwię się i zastanawiam, czy nie warto by ochrony wynająć. Luby przestał ze mną rozmawiać na temat rodziców, obserwuje jedynie, jak faszeruję sie tabletkami uspokajającymi, przytula, zmusza do zamawiania kwiatów, do naklejania wierszyków weselnych na alkohol, wozi po sklepach, zachęca do kupowania weselnych "suwenirów".

 

Za 3 dni ślub. Nie chcę już wesela. Chcę spokojnego, cichego ślubu, w małym kościółku. Tylko my, świadkowie i ksiądz...

 

Za 3 dni ślub. Drżą mi ręce, włosy muszę farbować - na głowie mam siwy balejaż (jeszcze miesiąc temu nie było na mych włosach żadnych śladów siwizny, dziś wyglądam jak starsza pani).

 

Za 3 dni ślub... Nie dam rady.

Jak przetrwać niedzielę
Autor: cyniczna
01 września 2008, 19:26

Recepta na przetrwanie niedzieli w rodzinnym gronie:

 

- duża paczka solidarnościowych trufli (tłumaczenie dla anorektyków: PYSZNE, NAJULUBIEŃSZE cukierki czekoladowe),

- czteropak żubra (tłumaczenie dla abstynentów: NAJULUBIEŃSZE piwo) + zagęszczony sok malinowy zakupiony przypadkowo w Lidlu (tłumaczenie dla dzieci z Kenii: jeden ze sklepów  sieci dyskontów spożywczych rodem ze Szwabii, ostatnio z uwagi na ceny i szeroki asortyment sałat tudzież innej zieleniny też NAJULUBIEŃSZY)...

 

W ten oto nieskomplikowany i jakże przyjemny sposób udało mi się przetrwać niedzielę.

 

P.S. Z serii: GORRRĄCO POLECAM :))))