Archiwum sierpień 2009


Znacznie mniej optymistycznie
Autor: cyniczna
30 sierpnia 2009, 11:18

I mój brak optymizmu nie jest uzależniony bynajmniej od napięcia przedporodowego (bo go raczej nie czuję). Ot, awantura rodzinna - szumna i wielka niczym Dąb Bartek. Ośmielę się winę za awanturę zwalić na matkę i brata mego młodszego.

Uważam, że wykazałam się znaczną, ponad dwutygodniową cierpliwością słuchając bez słowa utyskiwań na Lubego. Wysłuchiwałam teorii matki na temat tego, jak to Luby nic nie robi, do domu wraca po nocach, jak to mnie o nawale pracy okłamuje, a Jego samochód wcale nie stoi w zakładzie i innych tego typu bzdur. Niestety słuchanie tego trzeci tydzień pod rząd urosło mi maksymalnie.

 

Cała sprawa oparła się o remontowany/przebudowywany garaż. Matka zaczęła mieć pretensje, że Luby z bratem młodszym istniejący garaż do połowy rozebrali, dach ściągnęli i na tym koniec, robota im się w rękach nie pali, że głupki, że durnie, że nie trzeba było zaczynać, skoro żaden nie ma czasu tego skończyć. Oczywiście brat wyszedł z tego obronną ręką, gdyż on by robił, gdyby nie Luby i Jego wieczny brak czasu.

No, przepraszam bardzo, Luby ma własną działalność, rozbudowuje firmę, ma wiele zamówień i nie może sobie pozwolić w chwili obecnej na przebieranie w zamówieniach i odmawianie. Wręcz przeciwnie zapierdala w zakładzie od świtu do nocy i jeśli jakiś klient potrzebuje "na jutro", to na jutro ma. Tak się zarabia na renomę firmy i na przyszłych kontrahentów.

Jednakże brat po reprymendzie od matki nagle zabrał się do kontynuowania remontu. A że opierdol zebrał, to oczywiście szukał ujścia dla złości i znalazł. A właściwie nie znalazł piły i wiertarki, które mu nagle potrzebne być zaczęły. Owy niezbędny sprzęt u Lubego w zakładzie zalegał, więc brat zadzwonił do Lubego z ryjem. Darł się na Niego nie przebierając w słownictwie tak głośno, że słyszałam to na piętrze w domu (ba, mogłabym to nagrywać z jakością dolby surround). Dowiedziałam sie między innymi, że Luby jest "chujem, ciulem, szmaciarzem" i że ma oddać wszystko w stanie nienagannym, że zapłaci za szkody etc.

Czy kogoś zdziwi fakt, że stanęłam w obronie Lubego? Nie spodobały mi sie te odzywki. Przestało mi się uśmiechać, jak Go zaczęli traktować (i matka i brat). Uważam, że każdy członek rodziny zasługuje na szacunek, a oni do Lubego z ryjem wylecieli. Jakby normalnie nie mogli z nim pogadać. Urosło mi to i powiedziałam, co o tym myślę. Przy okazji rzuciałam, że Luby na pewno piłę odda, a jak brat uważa, że ją zniszczył, to nawet mu kupi nową i wtedy będzie sobie mógł brat jedną piłę włożyć do prawego buta, drugą do lewego i będzie wyższy.

Matka oburzona, na obiad nie przyszła, bo "niech Luby potem nie mówi, że Go objadają".

Ja na to, że skoro tak wszystkim przeszkadza mój mąż i ja, to może się powinniśmy wyprowadzić. Wtedy matka zostanie sobie z bratem w zajebiście wielkim domu, o który tak zajebiście dbają wszak tylko oni oboje.

Tu matka zaczęła mi dziękować za takie traktowanie, wyrzucając mi, że przez nas (dzieci) ona sobie życia nie ułożyła, że zmarnowała je na trosce o nasze wychowanie, żeby dzieciom dobrze było i niczego nie brakowało, a my się jej tak odwdzięczamy i że "już jej dzieci własne pokazały na co je stać i kim ona dla nich jest". Taaaaa... (uwaga! potem się dziwicie, że na świecie istnieją seryjni mordercy, a psychiatrzy to taki popłatny zawód).

Pytam, dlaczego tak się zachowuje i dlaczego dzieci przeciwko sobie buntuje, dlaczego knuje jakieś spiski, szepta, kłamie i tu mówi inaczej, a za chwilę pójdzie na górę i powie coś zupełnie innego.

I się dowiedziałam, że ona wcale nie musi chodzić na górę (do mnie znaczy) i jej noga nie postanie u mnie nawet jak sie dziecko już urodzi. I się od tej pory ze wszystkiego rozliczać będziemy (też mi nowość, jakbym tu pasożytowała na niej... do wszystkiego się dokładam).

Pogratulowałam jej, w złości wyciągnęłam z szafy odłożone pieniądze (1000zł) i dałam jej jako zwrot kosztów, jakie poniosła na moje dziecko.

Usłyszałam, że jestem skrajnie bezczelna. Rano mi matka przyniosła pieniądze za więźbę i strop na garażu (ufundowane przez Lubego). Powiedziałam, że sądziłam, iż będę mogła korzystać z tego garażu, ale jak widzę, jednak nie, więc oczywiście pieniądze przekażę.

Do tej pory rozważałam przeprowadzkę jako opcję wariantową. Dziś jestem jej pewna. Co prawda śledząc to, co się na rynku dzieje uważałam, że nas z Lubym na kredyt nie stać, ale cóż... przyciśnięta do ściany jestem w stanie zaryzykować.

Niby człowiek wie, że z rodziną to najlepiej na odległość, ale ciągle popełnia te same błędy, ciągle się łudzi, że z jego rodziną jest inaczej... Cóż, z każdą jak widać tak samo.

Do tej pory nie mogę uwierzyć, że piekło rozpętało się dlatego, że przestałam milczeć i stanęłam w obronie męża. Podejrzewam, że powinnam była stanąć w obronie brata, poprzeć matkę i byłoby OK, ale się nie spodobało, że ktoś może mieć inne zdanie od zdania mej rodzicielki. Ale nie widzę w tym mojej winy. Uważam, że odpowiedzialność za zaistniały stan rzeczy (i umysłów) ponosi matka. Ona lubi od czasu do czasu taką wojenkę wywołać i lubi się przy tym wybielić.

Wszyscy źli, wszyscy niedobrzy, ona jedna sprawiedliwa i kryształowa. Swoich wad i win nie widzi, oczekuje, że ją przepraszać i prosić będziemy (my jako dzieci). Ogólnie winnie jesteśmy bezwarunkowe posłuszeństwo. Ponad to należy podzielać jej poglądy, posiadanie własnych poglądów jest karygodne.

Przeproszę? Nie. Za duża już jestem. Poza tym, jak już wspominałam, leczenie u psychoanalityka mam za sobą i nie mam potrzeby przepraszania i proszenia jej.

Ech, a Luby od środy przyszłej ma jakiś czterodniowy kurs... Będę sama w mieszkaniu siedzieć jak palec...

Nic to, bywało gorzej, jakoś to przeżyję... Na melisce, bo się martwię trochę, że przez te moje nerwy nadszarpane Dzidziuch też nie czuje się najlepiej.