Archiwum marzec 2008, strona 1


poświątecznie
Autor: cyniczna
25 marca 2008, 15:20

O, żesz Cię, jego była melodia....

 

Otworzyłam oczy dręczona ciężkim kacem i zgagą. Zdecydowanie za dużo wina, za dużo majonezu i za duzo soku porzeczkowego. Luby zebrał się szybciutko, by autko zagrzać i ruszyć w świat. Ja zbierałam się nieco dłużej, gdyż moje uda, pośladki i intymne części ciała, o których publicznie się nie mówi, poocierane niemożliwie dotkliwie przypomniały mi o swym istneiniu i o ekscesach ubiegłej nocy. Luby to ma wytrzymałość... Kiedy tępo gapiłam się na odbicie w lustrze, a w głowie krążyły natrętne myśli o wsunięciu głowy pod kran, Luby wrócił do mieszkania i ze zrezygnowaną miną rzucił kluczykami o stół. Rozrusznik w jego samochodzie odmówił posłuszeństwa. Zdaje sie, że jeszcze pijana, zadaklarowałam ochoczo pomoc i "podrzucenie" do innego, zaprzyjaźnionego środka lokomocji. Ubrałam się masakrycznie (znaczy zupełnie bez wyczucia), co dostrzegłam dopiero godzinę później w miejscu zatrudnienia! Nie uczesałam się, bo i po co. Nie zjadłam śniadania (i tak miałam kaca). Nie spakowałam się należycie... Ale autko swe odpaliłam i udałam sie w tą jakże owocna podróż. Lubego wysadzilam 11 km dalej, sama zaś przez wiochy po dziurach i nawierzchni pozostawiającej wiele do rzyczenia pojechałam do pracy (gdzieś na północny wschód). Po drodze autobus turystyczny na niemieckich blachach był uprzejmy zepchnąć mnie do rowu i nawet się nie zatrzymać. Pierwszą rzeczą, jaką me śliczne oczy ujrzały po wygramoleniu się z auta był Pan Henio! Pan Henio śmiał sie w głos nad stanem mego ubrania (jakże przeciez gustownego), a także nad stanem mego umysłu (nie do końca chyba jednak trzeźwego). Pan Henio okazał sie być szczęśliwym posiadaczem traktora, tudzież  w niektórych rejonach kraju zwanego ciągnikiem i wyciągnął me, o dziwo, całe auto z tarapatów (i z rowu)...

 

Dalej bym i może coś więcej wam napisała, ale musze udać się w miasto w poszukiwaniu Manti... chociaż lubię miętę...

 

jajecznie - światecznie
Autor: cyniczna
20 marca 2008, 12:39

Oj, aspołeczna chyba jestem....

Czy kupiłam jajka na święta? NIE!

Czy przymierzam się do pieczenia mazurków? NIE!

Czy kupiłam baranka do koszyczka? NIE!

A koszyczek to w ogóle mam? NIE!

No, zero integracji z ogólnonarodowym wielkanocnym szaleństewm! Bo i jak tu szaleć wiosennie, skoro aura raczej zimowa, śniegiem pruszy. Samochód dziś przez pół godziny odśnieżałam, co oczywiście skutkowało moim spóźnieniem się do pracy... A było mi tak zimno, że wróciłam do domu po kurtkę NARCIASKĄ hehe.

 

A teraz uwaga!

TĘSKNIĘ ZA MYM LUBYM!!!! TĘSKNIE JAK WARIATKA!!!! Czyli jednak mam ludzkie uczucia.

 

Malowanie jajek... Och, Luby, już ja Ci jajeczka wymaluję... <świntucha!>

Weekendowy spacerek
Autor: cyniczna
18 marca 2008, 09:22

Weekend spędziłam z chrześniaczką... A właściwie biegając z wózkiem, posiadającym w swej zawartości moją dwumiesięczną chrześnicę.

 

Deszcz leje, dziecko płacze, ja mokra, zdyszana, ręce mi zgrabiały zaciśnięte na rączce wózka... i z tym różowym widmem w ten pochmurny dzionek zapierniczam jak głupia, by dzidzia spała... A dzidzia oczy szeroko otwarte i kpi ze mnie, śmiejej się, macha tymi małymi łapkami, ani myśli spać! Niech se ciotka z wózkiem pobiega! No i pcham przed sobą ten różowy obłoczek w folię zapakowany, woda sie z nieba leje, adzidzia swe śliczne oczka we mnie wlepia, obserwuje

i NIE ŚPI!

 

Ok, metoda na "potrząsanie"! Wytargałam wózek ponad 2 km od domu rodzinnego bratanicy - chrześnicy, by ją wytrząść na kostce brukowej. Skutecznie = oczy dzidzi zamknięte. Więc pół godziny po nawierzchni z kostki o długości raptem 20m w tą i z powrotem kursowałam, a deszcz nie dawał za wygrana i sowicie moczył moją kurtkę tylko z nazwy nieprzemakalną (o, jakże żałowałam, że narciarskiej kurtki na ów spacerek nie zabrałam).

 

Pełna obaw o swoje zdrowie (dzidzi raczej nic nie będzie, ciepło w wózku ma, sucho i bardzo różowo) wracam pędem do domu brata, chcąc ulokować różowy obłoczek pod dachem. Ja wózek na hamulce, a chrześniaczka śliczne oczy otworzyła, przeciągnęła się , ziewnęła i usteczka do płaczu ułożyła... i se weź ciotko, rób, co chcesz, a najlepiej zaiwaniaj z powrotem na kostkę... co też ciotka uczyniła...

uffffff

 

To chyba trochę potrwa zanim sie zdecyduję urodzić dziecko Memu Lubemu...

Kobieta pracująca
Autor: cyniczna
12 marca 2008, 14:36

No i pada....

Bezczelne krople bębnią o szyby! Rozpanoszyły się w całym mieście. Sine chmury zajęły niebo na własność!

Nici z mycia okien i wieszania firanek... i dobrze.

 

Głodna jestem. Jakaś zakomplesiona dietetyczka powiedziała mi kiedyś, że żucie miętowej gumy do żucia wzmaga uczucie głodu. No i chyba miała rację. Od rana szukam czegoś do przekąszenia. A to jogurcik, a to kisielek, grahamka... Orbitki miętowe precz, witajcie owocowe gumy dla dzieci... i dobrze.

 

Dzień pracy dobiega końca. Rozanielona i tak połowę czasu słuzbowego spędziłam służbowo poza biurem szukając po sklepach białego sweterka (oczywiście odzież robocza hehe). Zdążyłam przed bezczelnym deszczem. Drugą połowę spędziłam z nosem w komputerze szukając atrakcyjnych wczasów spa nad morzem... bardzo dobrze... przelotnie jedynie zerkając na oferty atrakcyjnej bielizny... na weekend z Lubym. Uświetnię mu powrót ze szkolenia lubieznym lizaniem hehe.

A dzień taki piękny, że poszłam piechotą.......
Autor: cyniczna
12 marca 2008, 09:13

 

Wstałam rano z niesmakiem... Za krótko spałam? SAMA spałam! Luby do trzech dni na szkoleniu i jakoś sobie w pustym łóżku miejsca nie mogę znaleźć.

Niechętnie zrobiłam sobie śniadanie i przeżuwałam je z wzrokiem utkwionym w deszczowy krajobraz za oknem. Dlaczego ludzie nie kupują żółtych parasoli? Nie twierdzę, że deszcz by wtedy przestał padać, ale z całą pewnością byłby bardziej optymistyczny.

Zupełnie bez zapału powlokłam sie do łazienki, gdzie przez dziesięć minut komplentowałam swą twarz w lusterku i analizowałam kolor skóry, który wydał mi się niezdrowo szary...

A kiedy wyszłam z łazienki, jakby słysząc moje utyskiwania na świat i pogodę, ktoś włączył słońce. Ciepłe wiosenne promienie oświetlały sypialnię wpadając strumieniami przez okno. I pławiąc się w tym słonecznym świetle nabierałam energii do życia. Uśmiech szerokim rogalem pojawił się na mej zmizerniałej twarzy. Postanowiłam rzucić w kąt zimowe brązy, czernie i fiolety i z przyjemnoscią wsunęłam na ciało turkus i biały bezrękawnik. Zjechałam po poręczy z trzeciego pietra na sam parter, w sklepie za rogiem kupiłam sobie loda (cortinę porzeczkową), zadzwoniłam do Lubego i przepełniona optymizmem weszłam do biura. WIOSNA JEST! PIĘKNIE JEST!

 

Magiczne słońce śmiech